Rolex Rolex
150
BLOG

DZIAŁKA DIOGENESA, PÓŁ LITRA FIDIASZA

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 44

 

Zalecam sobie zwykle kilka dni wstrzemięźliwości polemicznej, gdy polemika ma dotyczyć nie spraw doraźnych i błahych, ale istotnych i fundamentalnch. Stąd, choć kilka tekstów, które pojawiły się na salonie okołonoworocznie, aż się prosiło o krytyczne omówienie, dałem sobie czas na to, by naturalne emocje opadły i by w tekście unikać odnoszenia się do osób, a raczej do spraw i poglądów.

Moje ujęcie będzie też nieco szersze, niż tezy, które jego próbę zainspirowały, a to kolejny powód, by skupić się nie na osobach, ale na problemach. Czytelnik mógłby mi zarzucić, że przypisuję (za sprawą pewnych uogólnień) autorom twierdzenia, których nie artykułowali; po kolejne nie chcę, by sprawy fundamentalne poruszać „ad vocem”.

Myślę, że inspiratorzy odnajdą w moim skromnym wpisie echa polemiczne i wybaczą, że nie odniosłem się do ich tekstów wprost uznając ważkość powodów.

A sprawa, z którą chciałem się zmierzyć jest tak fundamentalna, że aż się zawahałem, czy nie popełnię tu głupstwa pewnego cadyka, który zwierzył się swojemu przyjacielowi, też mędrcowi, tak: „Chciałem Ci ja, nieszczęsny, napisac kiedyś książkę o całym Adamie, ale w porę poniechałem tego nieroztropnego zajęcia!”.

Całego Adama co prawda zostawiam, choć nie mogę obiecać, że nie pojawi się jakieś odniesienie do niosącego to samo imię jego mniej udanego potomstwa, niemniej temat  modernizacji społeczeństwa jako całości – a z tym właśnie starał się będę zmierzyć, jest równie onieśmielający, a wskazywanie pewnych pomysłów modernizacyjnych oraz krytykowanie innych bardzo ryzykowne.

Wypada jednak, przechodząc do rzeczy, stwierdzić rzecz oczywistą, a w zasadzie pierwszą z kilku oczywistych, a to taką, że społeczeństwa się modernizują, a to znaczy, że zmieniają się wraz z tym, jak zmienia się ich otoczenie. Truizm, prawda?

I już w tym miejscu nie mogę nie skomentować pojęcia „modernizacji” przypominając, że oznacza ono jedynie „uwspólcześnienie”, ale „uwspólcześnianie” niekoniecznie oznaczac musi postęp, rozumiany jako obiektywny przyrost pewnych dóbr i poszerzanie katalogu wspólnych wartości.

To już drugi z truizmów, ale ten jest zazwyczaj jakoś chętniej zapominany.

Nasi pradziadowie, żyjący na przełomie wieków XIX i XX doświadczyli tak nieprawdopodobnego postępu, (poprawy warunków bytu), że żyli w błogim przekonaniu o koniecznym i nieuchronnym dalszym rozwoju, w toku którego niemożliwe stać miały się wojny i wyzysk, a ludzkość miała doświadczyć wspaniałości nowej ery.

Czekały ich Ypres, Somma, Gallipoli, Kołyma i Auschwitz.

Uwolnienie (dzięki postepowi technicznemu) szans powodzenia fizycznego przeżycia od siły i sprawności mięśni sprawiło, że kobiety rozpoczęły i udanie przeprowadziły walkę o równouprawnienie. Upraszczając, nowe metody społecznego wspólzawodnictwa nie wymagały bycia szybszym w pogoni za jeleniem i silniejszym w miotaniu oszczepem.

Gdyby ówczesnym sufrażystkom ktoś wówczas powiedział, że za lat kilkadziesiąt trafią masowo do fabryk pocisków artyleryjskich w czasie, gdy ich mężowie i synowie przerabiani będą na mielonkę we Flandrii, pewnie nie uwierzyłyby.

Gdyby uwczesnym sufrażystkom ktoś zawieszczył, że masowa obyczajowość propagowana ich płci o lat kilkadziesiąt później niż wspomniana mielonka będzie do złudzenia przypominać obyczajowość znaną im (ze słyszenia i z domniemań) z paryskich domów publicznych, pewnie doszłoby do rękoczynów (wyzwolenie miało według mniemania sufrażystek kobiety uwznioślać, nie upadlać).

Lecz chyba największe niedowierzanie wzbudziłby w ówczesnych sufrażystkach widok plakatu (rozwieszanego na europejskich lotniskach wspólcześnie) informujący, że na najbardziej postępowym z kontynentów masowo handluje się kobietami traktowanymi gorzej niż nutrie w czasach sufrażystek.

Ciekawe, co powiedziałyby o handlu dziećmi, czy bezczeszczeniu zwłok w celu przeprowadzenia udanej zamiany ludzkich szczątków na żywą gotówkę?

Pewnie uznałyby, że nie o taki świat walczyły domagając się równych praw.

Wszystko to piszę w intencji wskazania, że nie każdy „trynd”, który akurat jest w modzie jest koniecznie trendem, za którym należy podążać, a uzupełnie listę o bardzo swego czasu popularną wśród „talibanu postępu” ideę „floginstonu”, eugenikę i wynikający z niej postulat „czyszczania rasy”, nieuchronności marksistowskich praw dziejowych i inne, wesołe teorie.

A by wrócić na chwilę na podwórko krajowej, bieżącej publicystyki (choć wszystko w kontekście i dla potrzeb rozważań nad meandrami myśli modernizacyjnej) chciałbym nawiązać w kilku zdaniach do długiej polemiki zapoczątkowanej wpisem pewnego znanego avatara i jego oceny osiągnięć rządu, który wraz z innymi kolegami udało mu się wysadzić w powietrze.

Rację mają ci wszyscy, którzy piszą, że w jakiejś tam mierze był to rząd nieudolny. Był nieudoly, bo upadł, to jasne. Nie przeprowadził lustracji wzorem Niemiec i nie oczyścił życia publicznego z balastu, który jakakolwiek modernizację będzie nam – oby nie na zawsze, utrudniał.

Był to innymi słowy, jak się wydaje, rząd, który nie odpowiadał duchowi czasów, a więc rząd niemodernizacyjny, czyli wsteczny.

Ja doskonale pamietam, że rząd ten, wzbudzając zrozumiałe wzburzenie polskiego inteligenckiego do szpiku kości establishmentu, zażądał wyprowadzenia z Polski wojsk sowieckich i rozpoczął przeprowadzanie tej operacji.

I pytam: czy nie było by nam lepiej, gdybyśmy wojska sowieckie sobie zatrzymali wraz z MIG-ami, SU, stacjami radarowymi, T-80, zamiast bezskutecznie żebrać o chociażby batalion wsparcia kuchni polowych od armii amerykańskiej?

Rząd ten również wyraził, zyskując falę głosów sceptycznych płynących z samego jądra mądrości mysli geopolitycznej tamtych czasów, ochotę przystapienia do struktur militarnych i gospodarczych Zachodu.

Dzisiaj widzimy, że wobec stopniowego zmniejszania się zdolności bojowych Sojuszu Pólnocnoatlantyckiego najsilniejszą armią stacjonującą blisko naszych granic jest armia rosyjska, która choć już nie sowiecka z nazwy pozostaje niezwyciężona, a profetyzm środowiska ówczesnych luminarzy stosunków międzynarodowych pod przewodnictwem profesorów Skubiszewskiego i Geremka sięgał daleko poza czasy jelcynowskiej smuty i oczami wyobraźni widział już powracające władanie KGB i GRU, które pod sprawnym zarządem Władimira Putina i zmienionymi szyldami wiedzie Rosją ku nowoczesności szybciej niż ktokolwiek inny na świecie.

Nie zapominajmy o jeszcze jednym wstecznym posunięciu, kiedy to wbrew wyraźnej ochocie prezydenta Lecha Wałęsy pozbywliśmy się szansy pozostawienia w Polsce rezydencji KGB i GRU, w co miały być zamienione sowieckie bazy wformie spółek prawa handlowego, a co dzisiaj przyniosłoby nam ogromne korzyści w postaci braku nieustających kłótni o niezalezność energetyczną, siłę polskiego przedstawicielstwa w Unii i inne nieprzyjemności półsuwerenności.

Nord Stream nie stałby nam kością w gardle, bo byłby to, zwyczajnie NASZ projekt!

A chłonne rynki dalekiej Syberii stałyby otworem przed naszym mrożonym drobiem!

Wszystko to piszę po to, bysmy uzmysłowili sobie, że w naszym dążeniu do modernizacji musimy być bardzo ostrożni i przewidujący.

Ale wydobądźmy się z mentalnych okowów zaścianka naszych spraw bieżących i spójrzmy na sprawy modernizacji od ich bardziej teoretycznej strony.

I tu kolejna, węzłowa sprawa oczywista.

Nie ulega wątpliwości, że wszyscy zgadzamy się z tym, że nasz Ojczyzna nie jest jeszcze tam, gdzie życzylibyśmy sobie  ją widzieć. I to niezależnie od deklarowanych przekonań. Jednym nie podoba się, że w kraju panoszy się mafia, przestepcy chcący zeznawać i obciążać wspólnków padają jak muchy wykazując się niezwykle słabym charakterem, maniami prześladowczymi i samobójczymi, rząd zadłuża się na potęgę, a jak wieść niesie beztrosko pozyczone pieniądze inwestuje w hazard na rynku kontraktów walutowych (zakładów de facto) licząc, że fortuna się odwórci, palamentarzyści spotykają się ze znajomymi na stacjach benzynowych i cmentarzach, zamiast jak normalni zachodni Europejczycy umawiac się w kawiarniach, na posłów zasiadających w komisji badającej proces legislacyjny nie może paść cień podejrzeń, że mają choć szczyptę wiedzy prawniczej, dlatego prawników się usuwa, albo poświęca dzień na dowodzenie, że jedna z posłanek nie ma pełnego czy formalnego wykształcenia prawniczego, w związku z tym zbliża się do średniej wiedzy pozostałych członków, ale to tez nie dobrze...

Inni z kolei uparcie zwalczają tezę o tym, że Polska jest krajem odstającym w standardach praworządności, i z radosnym usmiechem na ustach przekonują, że jest normalnie, żeby zaraz zagrzmieć na wstecznictwo „większości”, niespotykane w innych krajach funkcjonowanie redaktora Tomasz Terlikowskiego czy Radia Maryja, które powstało bez grosza państwowych dotacji i nie nadaje reklam (red. Terlikowski też, jak zakładam, nie jest dotowany), obecność krzyży w miejscach publicznych, niechęć do symboli ruchu gejowskiego w miejscach publicznych, wszędobylskość Kościoła, którego kapłani nie są wprost urzędnikami państwowymi jak w Danii, Szwecji, czy Zjednoczonym Królestwie, prymasa, który nie jest jednocześnie monarchą, słowem:

Jest w narodzie olbrzymia potrzeba modernizacji, brak jest zgody co do kierunku, w którym miałaby przebiegać.

Czy ma być po europejsku rozliczony komunizm, jak w Czechach, czy Republice Federalnej, a rozliczenie ma, jak w dwóch wymienionych krajach, rozciagać się równiez na szkoły, uniwersytety, media?

Czy po rosyjsku ma to nie miec żadnego znaczenia?

Czy mamy inwigilować skorumpowanych polityków i niszczyć mafię, jak w USA, Zjednoczonym Królestwie, czy też pozwolić sobie na bardziej wyrozumiałe i liberalne podejście wzorem Rumunii, Bułgarii, Kosowa, czy południa Włoch, gdzie władze mafijna i państwowe zdają się kooperować dla pożytku i ku zadowoleniu wszystkich obywateli?

Czy wreszcie, w naszym podejściu do obyczajowości mamy masowo zaaplikować sobie standardy angielskich mieszkańców „council estates”, gdzie trójka dzieci pozostaje w związku z wieloetnicznością trzech różnych ojców, co po dziesiątej pincie lagera w miejscowym pubie wyposażonym po europejsku w figloraj wydaje się mieć mniejsze znaczenie, bo i tak się miesza, które czyjej matki?

Czy dla odmiany powinniśmy podążać za wzorami z tak nowoczesnej demokracji jak kalifornijska, gdzie (o świecie!) upojenie nieletniej i wykorzystanie, choćby za jej zgodą, traktuje się jako gwałt i ściga do wieku starczego niczym Demianiuka, jakby nie było oczywiste, że w jednym i drugim przypadku prawo powinno być z definicji inne i naczej egzekwowane, skoro pomiędzy nimi zachodzą aż tak fundamentalne róznice?

W głowie się miesza i widzimy, że stąpamy po śliskim gruncie, bo nie chcielibyśmy, by wróciły czasy średniowiecza, gdzie w imię ładu ściga się innowierców i wymusza nawrócenie pod groźbą miecza, skoro postepowi agenci FBI na farmie WACO zwyczajnie wystrzelali całą, zagrażającą ładowi państwa (jak sądzili) wspólnotę, nie poniżając jej możliwością odstępstwa od wiary w imie zachowania życia, a baza Guantanamo od osmiu lat więzi podejrzanie wyglądających i zachowujących się brodaczy za „myślozbrodnię”, bo niczego innego nie udało się udowodnić.

Czy wreszcie nie powinniśmy z pokora przyjąć tezy, że postęp duchowy wiąże się w jakiś sposób z balansowaniem na cienkiej linii odzielającej tradycyjnie rozumiany występek i cnotę, a bez nieustannego przekraczania owej zatartej dziś linii nasi liderzy nie będą w stanie zaprowadzić nas donikąd?

Czy ten pomysł na duchowość to konieczność modernizacji, którą uświadamiamy sobie z wielkim trudem, czy przebrzmiewające już echa XIX-wiecznej, brzmiącej dziś zabawnie i naiwnie, koncepcji artysty i sztuki?

Czy fascynacja dziwacznością, wynaturzeniem to przyszłość, czy przebrzmiałe echa po de Sadzie raczej niż Wolterze?

Czy wreszcie pozwolić artyście w uznaniu jego wolności najpierw się zeszmacić, potem uciekać, a na końcu odsiedzieć w więzieniu, bo będzie to wspaniałe danie świadectwa niezgody na ograniczenia pozostałości purytańskiego zabobonu, bez względu na konsekwencje, ale przy uznaniu niepodważalności zasady powszechnego obowiązywania prawa, czy tez należałoby ustanowić codex arymanorum, gdzie zgromadzi się przepisy odmiennie regulujące zycie przewodników stada, w czasie, gdy stadu pozostawimy normy nieco surowsze?

Czy „wspólczesność” to prawo do twórczej profanacji symboli religijnych, bo te przecież nie mogą być chronione, skoro nie są szanowane powszechne?

I czy jeśli powiem, że wyobrażenia Buddy przypominają obżartego, leniwego, ciemnego i nie wiedziec czemu zadowolonego z siebie kretyna, symbol ying-jang to wyjatkowej brzydoty znak graficzny (dwie pijawki gryzące się w ogony), a posągi boginii Kali przywodzą na myśl lafiryndę skrzyżowaną z Kubą Rozpruwaczem, to będę już nowoczesny?

Pomocy!  

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka