Odremontowany Związek Sowiecki rozpoczął akcję restytucji utraconego mienia zapraszając „dłużników” przed oblicze komornika 9 maja 2010. Była ciągłość. Pułki szkolone do podpalenia świata maszerowały tak jak w 1920, tak jak w 1939, tak jak w 1945; pod czerwonymi sztandarami z sierpem i młotem; pod portretami Generalissimusa.
Zdewastowany kraj sowietów pozostaje tak samo zdewastowany jak zwykle, ale nie padło w kontekście rocznicy wspomnienia podboju połowy Europy ani słowo o modernizacji Rosji dla samych Rosjan. Rosja wygląda jak zawsze, jak lotnisko pod Smoleńskiem, jak skrzyżowanie wysypiska śmieci z cmentarzem, gdzie metodą uprzątania szczątków i zgliszczy jest spychacz.
Widać było za to, że armia zmodernizowana jest i szykowana do kolejnego użycia w formie koła mielącego przestrzeń i czas wzorem praw immanentnie wpisanych.
Na wielki dzień wszystko było gotowe, a że czas szczególny, to i ofiary całopalne większe. Na taki bankiet szef nie mógł zadowolić się głową jakiejś mało znanej w świecie dysydentki. Dostał Ukrainę i polską państwowość w formie wraku Tupolewa. Dało się dostrzec, że zadowolony był.
W zadowoleniu towarzyszyła mu Angela Merkel, której styl uroczystości nrawiłsja, i paru petentów, głównie z postsowieckiej Azji, w tym mentalnej Azji z centrum Europy.
Jeśli w siedzibach NATO są jeszcze jacyś żołnierze, to właśnie powinni zacząć siwieć.
Przy okazji ceremonii reanimacyjnych na Kremlu kandydat na namiestnika z Polski podziękował wszystkim, którzy zadeptywali ślady po smoleńskiej katastrofie. Szczególnie zasłużonym nadał odznaczenia. Szefowi szajki złożył hołd lenny.
Spanikowani nagłym przesunięciem się frontu przywódcy Zachodu zaszyli się w miejscu, w którym mogą się komfortowo bać i czuć grozę ekskluzywnie.
Stanu ducha nie poprawia upadłe euro, rachunek jaki wszystkim „euro-zonom” wystawi niemiecki bank centralny na spłatę ekscesów greckiej klasy przywódczej, ekspektatywa spłaty rachunków kolejnych dzieci Cohn-Bendita i Camorry.
Augustulusy nie poprzewracały się jednak jeszcze na grzbiet przed Odoakrem, ale ukryły się w dymie, który miłosiernie wydobył z siebie Eyjafjallajokul, pewnie po zaniesionych modłach błagalnych do Hefajstosa.
Na jakiś czas pomogło, ale wszyscy wiedzą, że długo przed Odoakrem ukrywać się nie da, tym bardziej, że są i tacy mędrcy, którzy mówią, że to nie Odoaker ale Hunowie i niekoniecznie będą namaszczać na króla, ale raczej na grilla.
„Wielka Nadzieja Czarnych” odpoczywa w narożniku po knockdown'ie zastanawiając się, czy zakontraktowanie jednoczesnej walki z Wałujewem i dwoma Kliczkami było fair play, i bezradnie ogląda amerykańskie zdjęcia satelitarne, na których widać wypowiedzenie wojny w formie egzekucji przywódcy NATO-wskiego państwa i kilku WYSOKICH NATOWSKICH generałów.
Biały ręcznik powiewa na linach. Trenerzy marszczą niskie czoła, agenci kasują wypłatę, idioci mówią, że w Moskwie był piękny bal i że gościła Kalineczka. Plotkuje się o walonkach zgubionym przez jakąś krasawicę, wilk twierdzi, że nigdy nie widział ani Piotrusia, ani zająca, dżin przysiega, że butelka stłukła się sama z siebie.
A WIĘC WOJNA? CZY TO JUŻ BAL U GUBERNATORA?