Bgdan Lis to też jaby dwie osoby w jednej. Jedna to działacz podziemia, nieprawdopodobnie wojskowo wyszkolony i przebiegły, który niczym PRL-owski James Bond, albo nadwislański Michael Collins, umykał zasadzkom, obławom i kotłom; osmieszający wytrawne psy gończe bezpieki jedyną podobizna, na krtórej do złudzenia przypominał ZZ Top; wykazując dobitnie, że PRL-owskie służby to była banda niekompetentnych ignorantów, niegroźna, zabawna niczym "Rejs" Marka Piwowskiego.
I jest jeszce drugi Bogdam Lis, ten po 1989 roku, którego zasług dla Polski nie przypominam sobie, ale choć i to dobrze, że znalazł chwilę, by wspomniec człowieka, któremu aż tyle zawdzięcza.
Z właściwą swojemu środowisku śliskością, niemniej wspomniał.
Cartago delenda est, a za Smoleńsk bekniecie!
Pozdrawiam