Rolex Rolex
676
BLOG

CHÓRY ANIELSKIE, CZY PIEKIELNE WYCIA?

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 81

 

Anielskie to pienia, czy wycia potępionych? Zadaję sobie pytanie, bo nic tak nie zastanawia, jak sytuacja, w której kilku ludzi, w kilku rożnych, oddalonych od siebie o setki kilometrów miejscach, zupełnie niespodziewanie, wróżąc z fusów innego gatunku, wieszczy w natchnieniu toczka w toczkę (nomen omen :-) to samo, albo jeśli ludzie podporządkowani różnym systemom administracyjnym, w różnych krajach, nagle wykonują element tego samego planu propagandowego. Pytanie można zmodyfikować i postawić je w formie: Boska li diabelska to batuta? Bo jeśli pienia, to i dyrygent być musi.

Wedle tego, co o chwilach po katastrofie smoleńskiej mówi brat zabitego prezydenta, Jarosław Kaczyński, informujący go o tragedii Radosław Sikorski miał wiedzieć, że nastąpiła ona na skutek błędu pilota. Sam przywołany takiego stwierdzenia sobie nie przypomina, przypomina sobie jednak, że mógł takie przekonanie mieć, bo od ambasadora Bahra dowiedział się, że „nie powinni lądować we mgle”.

Osobiście kilkukrotnie lądowałem samolotami we mgle, jako pasażer, i nigdy nie przyszło mi do głowy, że nie powinienem. „Nie było ILS-u!” powie mi jakiś inżynier-lotnik, których w Polsce jest circa dziesięć milionów, na co odpowiem, że o ILS-ie to ja się dowiedziałem kilkanaście godzin po tragedii, wcześniej nie był mi do lądowania potrzebny, zwyczajnie wiedziałem, że pilot pasażerskiego Boeinga czy Airbusa ma wszystkie przyrządy, i że lotnisko na którym mamy lądować ma wszystkie urządzenia, dzięki którym od lat samoloty lądują we mgle, w nocy, po rosie, po piachu nawiewanym z pustyni, w strugach deszczu i w śniegu.

Skąd więc taka zaskakująca informacja, że ten najlepiej wyposażony i strzeżony (tak z powietrza, jak i lądu) statek powietrzny nie mógł lądować we mgle, i skąd u ambasadora Barcza (przy założeniu, że p.Sikorski tradycyjnie trzyma się prawdy jak rzep ogona i nie ma luk w pamięci), naziemnego obserwatora lądowań, powstały natychmiast po wypadku gwałtowny przyrost wiedzy na temat technik awiacji, wyposażenia lotnisk i wiedzy na temat katastrof lotniczych?

I skąd przekonanie ministra Sikorskiego o błędzie pilota?

No cóż, powiedzmy, że doszło tutaj do nigdy nie wyjaśnionych przypadków porozumienia telepatycznego, kiedy to jedna z mniej wprost narzucających się przyczyn narzuca się jednak kilku osobom z niewyjaśnioną siłą.

Sam Jarosław Kaczyński, wedle słów własnych i słów ministra Sikorskiego miał skojarzyć katastrofę ze stanem technicznym rządowego statku powietrznego, widocznie miał w pamięci, tak jak większość z nas, kłopoty techniczne tej samej maszyny na Haiti.

Co ciekawe, taką samą wiedzą, wiedzą której źródła wydają się być tajemne, w świetle tego, co wiemy o świecie, dysponowały, równolegle z ministrem Sikorskim, rosyjskie media, ale tu rzecz wytłumaczyć można przynajmniej prosto, jako że media te żyją, o ile prawidłowo antycypują (w dowolny sposób, może być telepatycznie) to, co na dany temat myśli Kreml.

Podobnie, jak w przypadku jasnowidzeń rosyjskich mediów, można spróbować tłumaczyć jasnowidzenia prezydenta Łukaszenki, który w wydanym oświadczeniu, na podstawie posiadanej wiedzy rolniczej, również taki efekt wielomiesięcznej pracy komisji przewidział. Nie przewidział, ze komisji nie będzie. Albo właśnie przewidział, że nie będzie, do wyboru.

Ale jakkolwiek nie zagadkowo wyglądałoby wspólne jasnowidzenie Kremla, ambasadora Bahra, ministra Sikorskiego, to jest tutaj jedynie pewnego rodzaju koneksja psychotroniczna, nieco trudniej zrozumieć innego rodzaju tajemniczy, a realny, związek.

Otóż, pan Jarosław Kaczyński wspomina, że w czasie podróży na miejsce katastrofy, by zrobić to, czego zaniechał BOR i zaniedbał ambasador Bahr, to znaczy zabrać ciało prezydenta Rzeczpospolitej z miejsca katastrofy i przewieść je do Polski, napotkał utrudnienia spowalniające tę podróż, utrudnienia celowe, które trwały do czasu, gdy minęła go kolumna wioząca polskiego premiera, który nie za bardzo (pomimo pierwszeństwa) naprawił to, co zaniechał BOR i czego nie zrobił ambasador Bahr.

I nad tym passusem wielu komentatorów przechodzi zupełnie gładko, a nawet  w niezrozumiały dla mnie sposób sprowadza rzecz do jakichś politycznych wyścigów.

Nie wiem, jak szybko komentatorzy ci zdążaliby na miejsce katastrofy, w której zginęła najbliższa im osoba i długi szereg przyjaciół, rozumiem że na wszelki wypadek wykazaliby się pewną nonszalancją czasową (żeby nie było), niemniej nie szybkość podróżowania jest tu istotna.

Jeśli na białoruskich bądź rosyjskich drogach pojawiały się utrudnienia, to znaczy ktoś hamował celowo ruch jednej kolumny zagranicznych samochodów, a ułatwiał przemieszanie się innej, to pytanie: skąd białoruski czy rosyjski gliniarz, pogranicznik, OMON-owiec, miał wiedzieć, co przyspieszać, a co spowalniać?

Przyśniło mu się, że Anuszka olej rozlała?

I na koniec rzecz jeszcze jedna, też zastanawiająca. Jak wspomniał w trakcie przesłuchania przed sejmowa podkomisją do spraw transportu lotniczego Edmund Klich, już w czasie jego podróży do Warszawy (jak rozumiem w kilkadziesiąt minut po katastrofie) zadzwonił do Edmunda Klicha Aleksiej Morozow, żeby przedyskutować podstawę prawną, w oparciu o którą będzie prowadzone dochodzenie.

A pan Klich się telefonu jakby spodziewał, bo wiedział, że mamy problem(za stenogramami):może byćproblem prawny. Dlaczego? Dlatego, żesamolot jest samolotem – był – samolotem lotnictwa państwowego. Załoga była wojskowa. W związku z tym dotyczy to lotnictwa państwowego, którego nie obejmuje załącznik 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym”

I tutaj znów napotykamy na mur niewyjaśnialnych zjawisk paranormalnych. Po pierwsze, jeśli pan Klich wiedział, że samolot jest państwowy, a załoga wojskowa, dlaczego uznał za stosowne przerwać sen, ubrać się w pośpiechu i wyruszyć na spotkanie z problem, który go dotyczy w takim samym stopniu, jak epidemia ptasiej grypy?

Zawsze tak robi, jak zdarza się coś niedobrego?

Ale to początek cudów.

Dlaczego wspomniany Aleksiej Morozow wpadł na genialny pomysł, żeby w sprawie, która go nie dotyczy, zadzwonić w Polsce do osoby, którą nie za bardzo miał prawo znać, i której sprawa nie dotyczyła, żeby w tej niedotyczącej ich obydwu sprawie dokonywać jakichś ustaleń?

A już pomijając niewłaściwość rzeczową: czy to zawsze jest tak, że inicjatywą wykazują się urzędnicy państwowi niższego szczebla nie czekając na polecenia z góry?

Czy przy okazji następnych „problemów” na telefon komórkowy szatni Rady Ministrów zadzwoni szatniarka z Kremla?

I skąd szatniarka z Kremla będzie miała numer telefony komórkowego szatniarki z szatni polskiej Rady ministrów?

Czy pan Aleksiej Morozow, który wykazał się taką cenną inicjatywą dzwonienia po świecie, ma w swoim telefonie komórkowych wszystkie numery telefonów wszystkich urzędników z całego globu?

Ba!

A już na sam koniec mam jedno pytanie, pytanie, które pojawi się w przygotowywanej, kolejnej wersji „Białej Księgi”: czy polska prokuratura wojskowa wie, o której godzinie, precyzyjnie, Aleksiej Morozow dzwonił do Edmunda Klicha?

I czy dzwonił do niego wcześniej?

 

Pozdrawiam

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka