Rolex Rolex
1919
BLOG

WIEDZA TAJEMNA

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 104

 

Zacznę od podziękowań. Serdecznie dziękuję koledze Ob.serwatorowi, który przerobił “Białą Księgę” na wersję pdf, Walentinie, której nie znacie, i żałujcie, za doszlifowanie wersji pdf I nadanie jest wyglądu dokumentu co najmniej rządowego.

Biała Księga” w wersji pdf będzie (albo już jest) do ściągnięcia ze strony POLIS, a jeśli ktoś mnie, biednego żuka, oświeci, jak zawiesić ów pdf gdzieś w Salonie, to też w Salonie :-)

 

Tym, którzy nie zetknęli się z „Białą Księgą” wyjaśniam, że jej ewentualne przeglądanie jest bezużyteczne, jeżeli ktoś uważa, że zadawanie pytań jest przedwczesne, skoro odpowiedzi na nie przygotowuje mme Anodina i polska prokuratura, która co prawda nie zobaczy nigdy żadnej czarnej skrzynki, wraku TU-154 NR 101, być może i bliźniaka wraku, czyli TU-154 NR102, a liczba udzielonych przez stronę rosyjską odpowiedzi na zapytania o pomoc prawną najprawdopodobniej zatrzyma się na liczbie ½ udzielonej odpowiedzi (słownie: pół), ale zawsze może poczytać blogi.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że wersja pdf generalnie kończy żywot „Białej Księgi”. Pytania będą się pojawiać. Nie będą miały być może związku z pracami mme Anodiny, ani – przez długi, dług czas, z tezami polskiej prokuratury, będą natomiast mieć związek z pojawiającymi się, ogólnie dostępnymi, medialnymi wypowiedziami naocznych świadków tragedii.

Jak wiemy, powstał zespół parlamentarny d/s tragedii smoleńskiej, a z nieprawdopodobnego natężenia histerycznego jojczenia można wnosić, że pomysł jest trafiony; będzie więc (zespół) naszemu obywatelskiemu dążeniu do wyjaśnienia okoliczności katastrofy towarzyszył.

A tak na marginesie, to chciałbym przypomnieć, że w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci B.Blidy powstała komisja i w związku z jej powstaniem żadnego histerycznego jojczenia nie było, ale to tylko dlatego, że nikt nie miał nic do ukrycia. Tylko winni się tłumaczą, jak mawiała moja nauczycielka matematyki na okoliczność rozpoczęcia moich kolejnych tłumaczeń dziesięciominutowego spóźnienia.

A na marginesie marginesu, jak że ten kolejny en passant odnosi się właśnie do marginesu, zakaz zbliżania się do komisji „smoleńskiej” dla posła, którego nazwisko zawsze mi umyka, a jak się odświeży, to myli się z Niesiołowskim i Kutzem, jest oczywiście zasadny, jako że nie dyskutujemy o poważnych sprawach w towarzystwie ludzi o ograniczonych możliwościach kontrolowania strumienia własnych myśli i emocji, bo powoduje to stratę czasu, a jako podatnicy powinniśmy o maksymalnie efektywne wykorzystanie czasu pracy posłów zabiegać.

Postać posła Macierewicza na czele zespołu witam z zadowoleniem, jako że poseł ten realizował zawsze nakładane na niego zadania, choćby przyszło mu działać w najbardziej niesprzyjających okolicznościach, a fakt ujawnienia, w 99% (1% w wątpliwej sprawie marszałka Chrzanowskiego, choć to akurat nie wina samego posła) potwierdzonych nazwisk agentów byłej bezpieki zasiadających w parlamencie i wykonujących dla niej (tej byłej, ale przecież żywej) robotę, skuteczne rozwiązanie delegatury GRU w Polsce oraz nabycie wiedzy, która jest cenna,o czym z kolei wiemy z obserwacji faktu nieroztropnego w kontekście poważnych schorzeń serca pośpiesznego truchtu w kierunku biurek osób zmarłych tragicznie, dobrze rokuje.

Skoordynowane wycie i obszczekiwanie człowieka, który o sto długości wyprzedza np. A.Michnika w zasługach walki z komunistycznym państwem moje przekonanie potwierdza. A tym bardziej, że w więzieniach PRL-u poseł Macierewicz nie miał telewizora, ni przyborów piśmienniczych; w nagrodę za dobre sprawowanie nie pojechał do Paryża (wiem, wiem, co chcesz powiedzieć Misiaku pluszowy, kieszonkowy państwowcu – „Niezaradny był” :-) A to i fakt. Inni byli zaradniejsi i pewnie lepiej na tym wyszli, a już na pewno nikt na nich nie naszczeka w świetle reflektorów. Widać taka jest cena bezkompromisowości wobec totalitaryzmów.

 

Ale wróćmy do samego początku, czyli do podziękowań.

Chciałem podziękować trzeciej osobie, p. Joannie Mieszko Wiórkiewicz, za zwrócenie mojej uwagi na tekst w „Naszym Dzienniku”. Tekst, który rozszerza nasze pole pytań w sprawie smoleńskiej, a przez wyjątkowość opisywanej sytuacji, w której znalazły się bardzo wrażliwe z punktu widzenia ochrony najbardziej żywotnych interesów państwa służby, jest wręcz modelowym przykładem tego, nad czym po katastrofie smoleńskiej powinniśmy się pochylić z zatroskaniem.

Samego artykuły nie będę streszczał, można go znaleźć tu: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100723&typ=po&id=po01.txt

I przejdę do pytań, które mi się, w związku z zawartymi w nim treściami, pojawiły.

Otóż, w świetle zeznać świadków na miejscu zdarzenia zjawili się oczekujący na przylot polskiej delegacji oficerowie BOR-u, którzy odnaleźli, wydobyli z wraku, zabezpieczyli ciało prez. Lecha Kaczyńskiego i zaciągnęli przy nim wartę.

Wedle relacji, potwierdzonej przez BOR, było ich dwóch.

I tu pojawia się pierwsze pytanie: dlaczego tylko dwóch? Od kiedy BOR pracuje w zespołach dwuosobowych? Czy czteroosobowy zespół powstałby, gdyby do dwóch czekających na lotnisko oficerów dołączyła dwójka podróżująca rządowym samolotem?

Przyjmijmy, że tak właśnie (2 na lotnisku + 2 na pokładzie) było, choć EFEKT: jedynie dwóch w sytuacji zagrożenia (bo biegnąc w kierunku zdarzenia nie mieli wiedzy o tym, czy ktoś przeżył) wskazuje na czyjeś ewidentne zaniedbanie.

Wróćmy do samego zdarzenia. Mamy BOR-owców pilnujących ciała prezydenta. Mamy na lotnisku ambasadora Bahra, a więc osobę pod której jurysdykcję i immunitet dyplomatyczny ciało powinno zostać przekazane.

W żadnym wypadku (wobec braku jakiejkolwiek wiedzy o przyczynach katastrofy) ciała nie wolno było wydać jakimkolwiek obcym służbom, choćby z tego powodu, że jeśli uprawdopodobniłby się wariant zamachu, na miejscu mogliby operować właśnie zamachowcy działający w celu zatarcia ewentualnych śladów.

Później jednak dzieje się coś, co moim zdaniem wymyka się zrozumieniu, sceneria się dramatycznie zmienia i ciało prezydenta zostaje przejęte przez Rosjan i pozostawione na kilka godzin w błocie.

Jak relacjonuje poseł Karski BOR-owców „wyrzucił” min Szojgu.

I tej relacji, przyznaje, nie rozumiem.

Zrozumiałbym scenariusz, wedle którego minister Szojgu usiłujący siłą „przejąć” ciało pada martwy. Dla oficera BOR-u bowiem minister Szojgu jest zagrożeniem takim samym jak łazik Kola, czy zamachowiec Pietia. Subtelności międzynarodowej polityki oficera BOR-u nie powinny interesować.

Przyjąłbym scenariusz, w którym postraszony bronią palną minister Szojgu odstępuje od ciała i deleguje OMON do wykonania zadania, ale wtedy – dla uznania scenariusza skutkującego przejęciem ciała przez Rosjan za zrozumiały, potrzebuję kliku zwłok OMON-owców i zwłok oficerów BOR-u.

Nie do przyjęcia jest dla mnie sytuacja, w której funkcjonariusze BOR-u ODSTĘPUJĄ od ciała bez wydanego bezpośrednio rozkazu zwierzchnika, a takiego na smoleńskim lotnisku nie było, przynajmniej przez kolejne kilka godzin.

 

A kolejne pytanie, które w związku z całą sytuacją się pojawia, to takie: dlaczego minister Szojgu i towarzyszący mu członkowie służb specjalnych mieliby NALEGAĆ na opuszczenie miejsca katastrofy przez polskich funkcjonariuszy?

Ich obecność pozwoliłaby uniknąć wszelkich zarzutów o zacieranie śladów, ich wiedza mogłaby pozwolić na odszukanie kolejnych ofiar, a BYĆ MOŻE i osób, które przeżyły katastrofę – pamiętajmy, że obserwowane przez nas zdarzenia toczą się MINUTY po uderzeniu samolotu w ziemię!

I tu kolejna zagadka. Otóż jadąc kiedyś ersatzem drogi ekspresowej, w Polsce, zobaczyłem wypadek. W zasadzie zobaczyłem wypadek na sekundy po tym, kiedy się wydarzył. W odległości dziesięciu metrów od ersatza drogi leżała kupa blachy, która nie przypominała nic oprócz kupy blachy, a już najmniej jakiś pojazd mechaniczny. Pośrodku tej kupy blachy siedział sobie w podartym garniturze koleś w szoku.

A oprócz tego szoku nic mu się nie stało, co stwierdziłem, jako świadek, i co potwierdziłem dzwoniąc później do szpitala, do którego go zabrano.

Z tego doświadczenia wysnułem wniosek, że nie da się, na podstawie wyglądu szczątków orzec, z absolutną pewnością, że nikt katastrofy nie przeżył, a dodam tu jeszcze, że za sprawą czytanej kiedyś książki o wypadkach lotniczych, nabyłem wiedzę o chociażby takich tarapatach, jak te które przydarzyły się skoczkowi spadochronowemu wykonującemu skok z pułapu kilku tysięcy stóp. Pomimo awarii obydwu spadochronów upadek zakończył się, dzięki rosnącemu na środka pola drzewu, pospolitym złamaniem nogi

W przypadku katastrofy smoleńskiej na pokładzie mamy kilkadziesiąt osób, a szanse przeżycia choćby jednej (kilku) z nich były duże. Szanse przeżycia – prawdopodobieństwo, nie wykluczają sytuacji, w której nie przeżył NIKT, ale SKĄD O TYM, W KILKA MINUT PO KATATSROFIE, wiedziały służby rosyjskie (strażacy?). Skąd wiedzę taką uzyskał ambasador Bahr? Skąd wiedzę taką powziął minister Sikorski?

Jakiego typu lub rodzaju, a zwłaszcza jakiej przynależności państwowej „Centrum”, trzymając się terminologii ambasadora, ogłosiło, w kilka minut po katastrofie, o pewnej śmierci wszystkich ofiar lotu?

Chciałbym kiedyś usłyszeć odpowiedź również i na te pytania.

 

Pozdrawiam

 

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka