Rolex Rolex
5813
BLOG

23 MILISEKUNDY

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 106

 

Moja wiedza o prowadzeniu śledztw jest tylko nieco większa od wiedzy przeciętnego czytelnika przygód Sherlocka Holmesa. Uczestniczyłem jako praktykant, nieentuzjastycznie, w pracach prokuratury rejonowej, czytałem niechętnie kodeks postępowania karnego i z dużą przyjemnością przyswoiłem sobie pracę Brunona Hołysta „Kryminalistyka”. Tyle tego. Ta praca, którą przyswoiłem sobie z przyjemnością ma dla dalszych rozważań szczególne znaczenie. O ile różne kodeksy opisują albo „rzeczywistość normatywną” podając zbiór definicji zachowań i stanów, które nie są obojętne organom wymiaru, bądź procedury w ramach których te stany się bada, o tyle kryminalistyka jest bliższa życiu i mówi nie o tym, co ma być i nie o tym, jak to coś badać, kiedy wystąpi, ale opisuje nam jak to należy robić. I z tego punktu widzenia śledztwo prokuratorskie ma swoją szczególną cechę jaką jest zamiłowanie do przedmiotu, śladu, konkretu. Zapewne pamiętacie państwo jakąś scenę z filmu kryminalnego, kiedy to po mieszkaniu denata uwija się tabun facetów w białych, gumowych rękawiczkach i zabawnie poleruje szklanki pędzelkami. Albo byliście państwo świadkami wypadku komunikacyjnego, gdzie kupa facetów robi zdjęcia, ogląda blachę i jeździ po asfalcie takim wózkiem do mierzenia drogi hamowania. No tak to już jest, że każdy śledczy ma ciąg na real, nic się na to nie poradzi; nie różnimy się w zakresie śledzenia od zwierząt, gończy pies ma zawsze nos przy ziemi, a nie oczy wytrzeszczone w niebo, chyba że śledzi, gdzie spada bażant.

Każde śledztwo to drobiazgowe ustalanie materialnej rzeczywistości i dopiero po jej ustaleniu stawia się hipotezy.

A właściwie prawie każde śledztwo i dochodzenie za wyłączeniem czterech: dwóch rosyjskich i dwóch polskich w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dochodzenie komitieta MAK i jego owoc w postaci raportu jest jednym z najdziwniejszych raportów, jakie dane mi było czytać, bo z niego wynika, że członkowie raportu nie badali miejsca katastrofy!

Zwyczajowo w raportach z katastrof lotniczych śledczy zajmują się takimi nudnymi historiami jak: pattern of distribution of bodies (rozłożenie ciał w miejscu katastrofy) i to szczegółowo. W normalnych raportach o katastrofie opisuje się precyzyjnie źródła, czas trwania pożarów, a nawet pełną dokumentację komunikatów straży pożarnej i przebieg akcji gaśniczej z dokładnością do minuty. Opis rozłożenia szczątków i mapa to jest taki ingredient dochodzenia, jak herbata w herbacie. Podaje się siłę wstrząsów wywołanych upadkiem, a zarejestrowanych przez sejsmografy, pełny zapis pracy radarów, a przede wszystkim dokonuje pełnej inwentaryzacji masy samolotu. Z jaką dokładnością? Ano taką jak w raporcie o katastrofie nad Lockerbie:

1.17.4 Space debris re-entry

Four items of space debris were known to have re-entered the Earth's atmosphere on 21 December 1988. Three of these items were fragments of debris which would not have survived re-entry, although their burn up in the upper atmosphere might have been visible from the Earth's surface. The fourth item landed in the USSR at 09.50 hrs UTC.

Czyli: „Istnieje wiedza o czterech elementach z przestrzeni kosmicznej, które weszły ponownie do ziemskiej atmosfery 21 grudnia 1988 roku. Trzy z tych elementów nie przetrwałyby powrotu, jakkolwiek ich spalanie w wyższych strefach atmosfery powinno być widoczne z powierzchni ziemi. Czwarty z elementów wylądował w Związku Sowieckim o godzinie 09.50 czasu uniwersalnego.”

Jak widzimy, jedynym co łączy badanie katastrofy smoleńskiej z innymi badaniami jest bliskobrzmiąca nazwa wyprodukowanych dokumentów oraz to, że czwarty element kosmicznego śmiecia wylądował w sowietach, tam gdzie również wylądowały wszystkie, niezinwentaryzowane szczątki Tu-154 nr 101.

W przypadku polskiego śledztwa można zaobserwować jeszcze jedną ciekawą, nieznaną innym śledztwom cechę, mianowicie paniczną ucieczkę od dowodów materialnych, co prokurator Parulski wyznał wprost, oświadczając, po miesiącach po katastrofie, że nie wie, czy na lotnisku w Smoleńsku jest jakiś hangar. O twórczości Wańki i Saszy, którzy przerabiali 1.000.000 kawałków Tupolewa na 2.000.000 kawałków przy pomocy pił i łomów prokurator Parulski dowiedział się z prasy. Szczątki ubrań ofiar były do prokuratorów tak niebezpieczne, że postanowili je spalić, a gdy sprawa wyszła na jaw, zamknęli na dziesięć miesięcy, coby ślady chemiczne utrwaliły się w procesie wietrzenia. Rzecz jasna analiz chemicznych nie przeprowadzili, bo twardo należy trzymać się zasady: „Dowód rzeczowy wrogiem ustroju”. Edmund Klich pytany przez Antoniego Macierewicza, czy na miejscu katastrofy badał skrzydło, z przerażeniem odpowiedział, że nie badał. Zrozumiałe, w końcu jest specem od wypadków, a w przypadku wypadków lotniczych wraku się nie bada, bo wrak – w nowoczesnej katastrofomniemanologii teoretycznej nie ma znaczenia.

Ciekawie wygląda również sprawa róznego rodzaju zapisów. Kiedy przegląda się stenogramy z kabiny pilotów, masa danych jest „niezrozumiała”, pewne dane pojawiają się i znikają, pojawia się buczenie nieznane a żałościwie w tonie, słowem: odczytanie ostatnich 30 minut tragicznego lotu okazuje się być zadaniem niełatwym.

Tymczasem w katastrofie pod Lockerbie, przypomnijmy – statku powietrznego, który wybuchł 31.000 stóp na powierzchnią planety nie odczytano jedynie 23 milisekund zapisu!

Są natomiast w raporcie informacje, których nie publikuje się nawet w jakimś bantustanie, jak te szkicujące portret psychologiczny załogi post-mortem, który rażąco różni się od tych sporządzanych za życia, czy ta o zawartości alkoholu we krwi pasażera (sic!)

Jeśli coś w żadnym elemencie nie przypomina tego, czym mieni się być, to konkluzja jest prosta – to coś tym czymś nie jest. Więc nie ma żadnego śledztwa prowadzonego przez jakiekolwiek organy i w Polsce i w Rosji. Jest „banie się” z jednej i „pozorowanie” z drugiej. Nic dziwnego, że prokuratorzy polscy i rosyjscy spotykają się w „przyjaznej atmosferze”. Mogą się pewnie nawet pośmiać, bo przesłuchiwanie kontrolerów lotu po 10 miesiącach kagiebowskiej obróbki muszą przywodzić im na myśl sceny z widzianej w dzieciństwie „Seksmisji”, kiedy to w telewizji rzekomi bohaterowie wyrażali wdzięczność i radość z udanie przeprowadzonego zabiegu zmiany płci. Rosyjscy śmieją się z tego, że nieznane w polskim prawie „wycofanie zeznań”, jednak się dokona, jeśli się fachowo przyciśnie.

A jeśli w sprawie śmierci 96 obywateli obcych śledztwo się pozoruje, to kraj w którym się to robi jest krajem bandyckim, zarządzanym przez bandytów.

A jeśli w jakimś kraju badanie przyczyn śmierci 96 najważniejszych, własnych obywateli zamienia się na „trwanie w strachu” to jest to kraj podbity.

 

Pozdrawiam

 

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka