Rolex Rolex
14084
BLOG

JAK PISZESZ „BULU” KRETYNIE? ...A MOŻE I DOBRZE?

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 396

W swoim poprzednim wpisie, przy okazji wywiewania znad Wisły mgły zasłaniającej krajobraz - a wszystko w celu pokazania rodakom, że w naszym kraju nic nie jest tym, czym udaje że jest, skoncentrowałem się na tak zwanym systemie ubezpieczeń społecznych. Systemie który udaje, że coś zabezpiecza, a tak na prawdę zajmuje się sprowadzaniem zagrożeń, wywoływaniem wilka z lasu i projektowaniem przyszłej nędzy.

Dzisiaj chciałbym zająć się czymś szerszym i poważniejszym: czymś bez czego tak zwany system „ubezpieczeń społecznych” w roli funkcjonalnego narzędzia drenażu zasobów, nie mógłby zaistnieć i radośnie działać, a więc władzą polityczną rozumianą wąsko – naszymi ulubionymi reprezentantami.

Od czasów, kiedy na świecie pojawiły się pomysły republikańskie, a w każdym razie od czasów, kiedy opisano te pomysły, czyli od czasów klasycznej Grecji, największym zmartwieniem była selekcja, a więc taki sposób wyłaniania reprezentacji, by była ona możliwe (paradoksalnie) arystokratyczna, a więc wybijała się ponad średnią, ku wybitności.

Zaletą republiki było to, że można było popełniać błędy, bo dawało się je korygować, to znaczy jeśli z jakiś tajemniczych powodów dokonując selekcji wybraliśmy idiotę, to można go było, przy poszanowaniu procedur, odwołać i zastąpić kimś innym.

Wybór „idioty” był w republice (politei) z zasadzie niemożliwy. W małych społecznościach wyborców, liczących circa kilka tysięcy osób (większość mieszkańców nie miała prawa głosu) fakt występowania idioty, który w społeczności żył, dorastał i kształcił się (a w każdym razie próbował) nie mógł zostać niezauważony.

Chyba, że jakieś ciemne siły chciały, żeby reprezentant był idiotą, bo w czasie rządów idiotów łatwiej zamienić politeję w demokrację (a więc rządy trzody wedle klasycznej terminologii, dzisiaj powiedzielibyśmy chyba: „ochlokrację”). A to wiodło prosto ku oligarchii, skąd już krok ku tyranii.

W demokracji współczesnej selekcji dokonują masy, które kandydatów nie widziały w życiu na oczy na odległość kija, organoleptycznie poziomu kandydata przed wyborem nie ma więc jak sprawdzić. I tę dotkliwą lukę braku wiedzy o kandydacie, który jest „hen”, hen”, albo i „ho, ho” wypełnia misyjna działalność mediów, przybliżających nam sylwetę fatyganta miłości i zaufania mas.

I kiedy ostatnio poczytałem sobie trochę „politycznej, brytyjskiej klasyki medialnej” z XIX i pierwszej połowy XX wieku to – pomimo pewnych zastrzeżeń, prasa tę swoją funkcję wścibskiej sąsiadki, która pamięta który ojciec z którą matką i dlaczego, wypełniała.

Dziennikarze rozpisywali się o osobie, o pochodzeniu, rodzinie, majątku, koneksjach, słowem: mieliśmy z czytania korzyść taką samą, jakbyśmy pogadali z mieszkającą po sąsiedzku z kandydatem sędziwą panią Brown.

Z powodu właściwego i pełnego (trochę upraszczam, ale tylko trochę) dostarczenia informacji, elektorat dokonywał wyborów właściwych lub niewłaściwych z politycznego punktu widzenia (z punktu widzenia własnych dalekosiężnych planów i interesów), ale unikał wybierania na wysokie i chronione immunitetem stanowiska publiczne rozwodników :) gwałcicieli, pedofili i idiotów.

A teraz zróbmy mentalnego fikołka. Fikołka w czasie i w łańcuchu argumentów wiodących do konkluzji. Zacznijmy od „teraz” i od końca, czyli od oczywistej konkluzji właśnie.

Jak ktoś idzie do Ambasady Cesarstwa Japonii i pisze, że się łączy „w bulu”, to to jest idiota, prawda? No nie ma żadnych środków sedacyjnych dla uśmierzenia "bolesnego bólu" po zderzeniu się z oczywistym faktem, bo jeśli humanista z wykształcenia (nawet jeśli pracę magisterską w drodze przestępstwa oszustwa teść pisał) pisze „bulu” to to jest analfabeta i idiota. Rozumiem: „harty poszły w las” albo „Chart ducha”. Od biedy, ale rozumiem. Albo rozumiałbym, gdyby nad ciężka, niegramotną ręką idioty nie wisiały oczy dworu, który niedostatki wykształcenia i intelektu koryguje, bo za to mu płacą. Zakładam, ze wisiały, i dochodzę do oczywistego wniosku dalszego, że dwór to też banda kretynów. „Jasiu! Jak piszesz „bulu”, gamoniu? ...A może i dobrze?”

I posuwając się dalej od oczywistego wniosku wstecz po drodze argumentacji: jeśli w Ambasadzie Cesarstwa Japonii pojawił się idiota w roli naszego reprezentanta, to myśmy o tym fakcie nie wiedzieli w momencie dokonywania elekcji, a przynajmniej nie wiedziała większość, która go wybrała, prawda? Bo jakby wiedziała, to by nie wybrała, bo „jerz” i „jeż”, „hamować” i „chamować” to może być w dzisiejszych czasach przyspieszonej edukacji problem, ale „bulu”??? W ambasadzie? Cesarstwa?

A skoro nie wiedziała, to pewnie jej nie powiedziano. Pewnie w większości polskich mediów „Idiota”, postać po dostojewskiemu tragiczna, był: „potomkiem arystokratycznego rodu, absolwentem historii, znanym działaczem niepodległościowym, związanym rodzinnie z harcerstwem, internowanym w ciężkim więzieniu dla szczególnie niebezpiecznych intelektualnie opozycjonistów, skazanym stanie wojennym na długi okres odosobnienia za działalność zbrojną wymierzoną w organy totalitarnego państwa, przywódcą drogiej polskiej demokracji, autorem modernizacji polskiej armii, człowiekiem nauki, fanem samokształcenia, autorytetem i urodzonym liderem”.

A skoro ktoś wytworzył, a następnie podał do wierzenia otumanionemu elektoratowi taki „fajans fykszon” do wierzenia, to – posuwając się dalej wstecz po zestawie argumentów z pierwszej części wywodu, pewnie ktoś tym mediom kazał taki „fajans fykszyn” wytworzyć. I to nie byle kto, bo przecież byle kto nie wejdzie do wiodącej stacji telewizyjnej, wiodącego tytułu prasowego, wiodącej stacji radiowej i wiodącego portalu z zaleceniem „robimy z walonek lakierki do walca”. A bez takiej gospodarskiej wizyty jest absolutnie wykluczone, żeby cztery wymienione, wiodące media (w rzeczywistości jest ich więcej) wiedziały, żeby w oczywistym idiocie widzieć, to co później sprzedały jako prawdę. Brak koordynacji jest absolutnie niemożliwy i wykluczony.

A więc ten ktoś, ten koordynator, ten kto trzyma te wszystkie kijki włożone we wszystkie pupcie i nimi kręci, musi mieć – oprócz środków i tak zwanego „przełożenia decyzyjnego”, jakiś cel.

Tym celem jest władza. A ta jest szczególnie wygodna, jeśli za jej efekty nie ponosi się odpowiedzialności, bo nie jest się samemu w żaden formalny sposób z nią związany. I jest szczególnie dochodowa, jeśli się bez ponoszenia odpowiedzialności drenuje kieszenie kolejnych pokoleń, a to za pomocą „systemu niebezpieczeństw społecznych”, „powszechnego programu dziadyzacji”, czy „systemu fiskalno-opresyjnego okupanta”.

A żeby się w takiej wygodnej – przyznajmy, sytuacji znaleźć, trzeba mieć tak zwanego słupa, któremu wisi, bo i tak nie wie, co robi, i którego – jakby co, każdy sąd uniewinni z powodów humanitarnych (trzeba mieć świadomość popełnionego czynu i wolną wolę, co w ciężkich przypadkach zaburzeń życia intelektualnego raczej się wyklucza).

Kogoś, kto nigdy nie pracował na własny rachunek, kogoś, kto zawsze żył ze sponsoringu, kogoś, kto z etosu „wiecznego studenta” doszlusował do ekskluzywnego grona właścicieli wojskowego klubu sportowego, albo członka elitarnego koła łowieckiego organizującego ekskluzywne eskapady łowieckie po lasach Republiki Białorusi i Federacji Rosyjskiej, dzięki czemu wiódł polane zwierzęcą posoką, ale jednak beztroskie życie idioty.

Kogoś, kto sam z siebie nie jest nawet promilem wytworzonej „legendy operacyjnej”

I jeśli spojrzymy wstecz, na długą już listę „słupownictwa polskiego” w ostatnim dwudziestoleciu, to z łatwością dostrzeżemy, że ta moja klasyfikacja się w większości przypadków sprawdza. Nasi kochani wybrańcy elektoratu są najczęściej głupsi niż średnia, a ta – przepraszam, jest i tak nie za wysoka po pięćdziesięciu latach panowania najbardziej idiotycznego (insza inszość, że zbrodniczego) ustroju w historii.

A więc, drodzy rodacy, niezależnie od wiedzy, co spotyka elektów, którzy nie są popychałkami wiadomych sił, jeśli nie chcemy przepaść w odmętach absolutnego skretynienia stając się w wielkim domu narodów jedynym, któremu w ciągu jednego dnia, w czasie pokoju, wytłuczono elity, i jedynym, którym rządzą analfabeci, musimy dokonać tego nadludzkiego, jednorazowego wysiłku dezynsekcyjnego, dezynfekcyjnego i deratyzacyjnego.

Jeśli nie zrobimy tego w najbliższym możliwym terminie, kiedy to „żółty, jesienny liść”, to ja się poddaję i będę się z wami mógł już tylko łączyć. „W bulu”.

Pozdrawiam serdecznie

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka