Rolex Rolex
124
BLOG

NASI TU BYLI (I BĘDĄ)

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 19

Ileż to razy słyszałem pytanie o jakąś całościową ocenę emigracji. Tej, do której i ja się zaliczam. I ilekroć bym nie słyszał, tylekroć popadam w ciężką zadumę nad odpowiedzią. Jedno jest pewne; w 2004 roku Polacy dostali po raz pierwszy od długich, długich lat rzeczywistą wolność wyboru miejsca zamieszkania w praktycznie dowolnym miejscu w jednym z dwunastu krajów UE. Z tej wolności skorzystali masowo. Nie ma Polaka, który by nie miał kogoś "tam". Ostatnio rozmawiałem telefonicznie z bardzo dalekim kuzynem mieszkającym na polskiej prowincji. Trochę ponarzekał na wszysko, jak nakazuje obyczaj, ale najbardziej na brak kolegów, bo "oni wszyscy siedzą w Norwegii, dopiero na zimę zjadą". "A twoi bracia?" zapytałem. "A nie, oni nie są w Norwegii... oburzył się nie wiedzieć czemu kuzyn daleki "dwóch w Niemczech, a jeden w Londynie". Ta rozmowa uzmysłowiła mi skalę zjawiska.

Jacy są emigracyjni Polacy? Rózni. Trudno znaleźć jakąś formułę uogólniającą.

W oczy rzuca się zazwyczaj krzykliwy margines i łatwo popaść w uproszczenie kwitując ich obraźliwymi epitetami: "dresy", "tipsiary". Ale nawet gdyby dresiarsko-tipsiarska fala miała być głównym nurtem najnowszerj emigracji, to i tak nalezałoby się jej trochę ciepłych słów. Są piekielnie zaradni! Większość wyjechała bez znajomości języka; stanęła przed problemem znalezienia pracy, mieszkania, wtopienia się w obce środowisko, obyczaj... I wiekszości to wychodzi. Po drugie, co przeczy streotypowi, są sobie życzliwi, choć jest to życzliwość szorstka. Muszą być życzliwi, bo znakomita większość zapytanych podaje, że na początku przyjechała "do kumpla", "do koleżanki z klasy". I po udanym zaczepieniu się ściągają własne rodziny, kolejne koleżanki z klasy, z podstawówki, z liceum. Ten prawie milion (choć nikt nie zna dokładnie liczbowej skali zjawiska) przyjezdnych musiałbyć jakoś zainfekowany życzliwością, bo inaczej nie dałoby się wytłumaczyć niewielkiej grupy polskich bezdomnych (zaledwie kilkuset).

Wspomniałem o mojej wycieczce na Snowdown i ta własnie wycieczka była kolejną okazją, żeby znaleźć się w przypadkowej grupie polskich i brytyjskich podróżnych, co znakomicie poszerza wiedzę o zjawisku.

Ale zacznijmy od celu, czyli przepieknych gór Północnej Walii:

p="" i="" kierunek="" lny="" walijczycy="" tyle="" o="" precyzyjnie="" zazwyczaj="" szlaki="" skie="" ile="" e="" bardziej="" tym="" tatr="" odcinkami="" trudniejszymi="" z="" spokojnie="" grib="" szlakiem="" czarnym="" cie="" a="" do="" zblizony="" jest="" turystycznych="" w="" ci="" poziom="" nad="" wyrasta="" snowdonia="" na="" tatry="" poziomem="" jednak="" rzecz="" by="" c="" ca="" nie="" ra="" em="" je="" przyznam="" src="http://picasaweb.google.co.uk/TomaszPernak/Do_wyslania?authkey=Gv1sRgCJntkcrJu-DimAE#5326736420503461330" alt="" />

Ekipa była zaradna i sobie poradziła, choć mielismy dwójkę absolutnych górskich debiutantów. I było warto, bo widoki były wspaniałe:

Ale wróćmy do "elementu ludzkiego". Wycieczki organizuje polska jedoosobowe firma w formie busa z kierowcą. Zapisać mozna się przez internet. Nasz skład był przeważająco polski z rodzynkiem w postaci ściagnietego przeze mnie Brytyjczyka. Każdy emigrant wie, że nic gorszego nie może się przytrafić, bo gdyby nie ten jeden, wszyscy mogliby swobodnie rozmawiać w ojczystym języku, a tak trzeba było się męczyć :-)

I tu zaskoczenie. W polskiej częsci wycieczki byli młodzi ludzie; stolarz, hydraulik, dekoratorka wnętrz, pielegniarka, kierowca, sprzedawca sklepowy. Wszyscy mówili bardzo dobrze po angielsku, ponadto wykazali się dużą wrażliwością wykonując przy naszym gościu swoiste spontaniczne dyżury, żeby nie czuł się obco.

Ludzie byli przesympatyczni i muszę przyznac, że byłem z nich szczerze dumny przed moim kolegą, który po raz kolejny nie mógł nachwalić się organizacji (tak! tak!), otwartości i zaradności moich rodaków. Kiedy wsłuchiwałem się w prowadzone przy wieczornym grillu na klifach opowieści o tym, czego dokonali, by osiagnąc swoje cele, zapewnić byt sobie i swoim rodzinom, uswiadomiłem sobie jak poteżne zasoby drzemią w nas i jak bardzo są marnowane w kraju.

Nasi rodacy mieszkający na stałe w Ojczyźnie często podnoszą sprawę deklasacji emigrantów i ja również często zauważałem ten problem.Na tym spotkaniu jednak zdałem sobie sprawę, że deklasacja to pewien etap, a większość z naszych rodaków nie zamierza na nim poprzestać. Pielęgniarka okazała się absolwentką romanistyki w Londynie, z rocznym stażem językowym na Martynice, przygotowującą się do uzyskania uprawnień z zakresu tłumaczeń i kończącą kursy biznesowe z wykładowym francuskim; hydraulik był w przededniu uzyskania certyfikatu umożliwiającego samodzielną pracę przy zakładaniu duzych systemów hydraulicznych, stolarz zadziwiał zasobnością słownika, sprzedawca studiował zarządzanie w Hatfield. Dekoratorka wnętrz, przesympatyczna, skromna dziewczyna z 12 letnim stażem emigracyjnym, miała w swoim portfolio kilkanascie znaczących osiagnięć, tuziny kursów, szkoleń i rekomendacji. A kiedyś była maturzystką z ledwie komunikatywnym angielskim!

Podróże kształcą - ta nauczyła mnie czegoś nowego o moich rodakach i to coś jest bardzo krzepiące.

 

Pozdrawiam

 

 

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka