Rolex Rolex
7687
BLOG

SZOPEN WKURZA KATARYNKARZY

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 61

Do Polski zawitał profesor Wiesław Binienda – dziekan Wydziału Inżynierii Lądowej w Akron. Zamierza wygłosić szereg wykładów przeznaczonych dla polskich akademików oraz wyjaśnić osobom słabiej znającym przedmiot, na czym polega metoda badawcza jego pracy. Jak sam wyjaśnia w dziś opublikowanym wywiadzie dla „Naszego Dziennika”, badania, które wykonuje w zespole z profesorem Brownem nad turbinami silników mają ogromne znaczenie praktyczne; doprowadziły do zmiany technologii wytwarzania łopatek turbin tych silników, co miało znaczący wpływ na poprawę bezpieczeństwa lotów (zniszczenia dokonane przez oderwaną, stalową łopatkę turbiny były jedną z przyczyn uszkodzenia drugiego silnika i – w konsekwencji - katastrofy Ił-62 w Lesie Kabackim, 9 maja 1987 roku).

Profesor Binienda, będący niekwestionowanym autorytetem i pionierem w swojej dziedzinie, mógłby być jednym z publicznych powodów miłościwie nam panujących do dumy z powodu wkładu, jaki wnosimy w dziedzinę praktycznego zastosowania nauki oraz jednym z rzadkich prawdziwych elementów propagandy sukcesu, gdyby nie fakt, że zainteresował się przebiegiem katastrofy Tu-154 z 10 kwietnia 2010 roku, a w zasadzie sposobem, w jaki tę katastrofę usiłowały wytłumaczyć komisja MAK – z całym blaskiem tej jednej z ostatnich, bezpaństwowych, instytucji post-sowieckich, i polska Komisja d/s Badania Przyczyn Wypadków Lotniczych.

Wobec tragedii o wielkiej skali Polacy posiadają niewyobrażalne zdolności mobilizacji, co jest znakomicie rozumiane i odbierane zagranicą, i tak było i w tym przypadku – władze uniwersyteckie zaakceptowały zainteresowanie profesora Biniendy tematem, pozwalając mu z badań dotyczących kluczowego elementu katastrofy w wersji podanej przez MAK, uczynić jeden z głównych tematów najważniejszego wydarzenia branżowego, to jest Konferencji w Pasadenie.

To spowodowało zgrzytanie w kręgach osób związanych obecnie z administrowaniem Ojczyzną profesora Biniendy, podobne do zgrzytania, jakie swego czasu na salonach petersburskich (i warszawskich, a już zwłaszcza na nich) musiała wywoływać wirtuozeria gry Szopena czy Paderewskiego. Polski nadworny kundel carskiego namiestnika szkolony był w wyciu na jedną, pochwalną nutę; pasaże jego – wydawałoby się – rodaków, wykonywane w Paryżu i Nowym Jorku, i o zgrozo nie tylko nie wychwalające brodawki na poliku Najjaśniejszego Pana, ale i zdające się w jakiś niepokojący sposób wszelki zalety NP, razem z brodawką, czniać, robiły przygnębiające wrażenie i wpędzały we frustrację.

Wściekłość spowodowałaby propozycja przesłania nut i wspólnego przećwiczenia palcówek, a już tournee po Priwislinskim Kraju byłoby niczym cios w śnupę i kop w zad, bo choćby i wirtuoz nie zamierzał, to nawet średnio wyrobiona publiczność nie miałaby szans nie mieć wątpliwości, że różnica między wirtuozerskim wykonaniem Poloneza As-dur, a próbą przerobienia go na hymn ku chwale Imperatora przy użyciu tarki i drutu, jest, i to znacząca.

Nie ma więc najmniejszej wątpliwości, że profesor Binienda nie doczeka się spotkania z żadną z gwiazd komisji Millera, choć sam Binienda powinien raczej żałować, a to z kilku powodów.

Po pierwsze miałby być może szansę poznać jedno z największych odkryć laryngologii, a więc członka komisji posiadającego słuch już nie tylko, że absolutny, ale absolutny w absolutnym stopniu i przewyższający swoją czułością wszelkie znane urządzenia służące do porównywania dźwięków i analizowania ludzkiej mowy.

Gdyby jednak okazało się, że istnienie takiego fenomenu to jednak plotka, mógłby przynajmniej profesor Binienda dokonać ważnych dla każdego naukowca obserwacji, jak bardzo różni się świat nauki od dworskiej psiarni, a w związku z tym, jak ważną dla siebie i dla swojej dziedziny wiedzy decyzję podjął, rezygnując ze wspomagania swoim talentem generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, a więc KGB i GRU. Można powiedzieć, że dzięki jego decyzji świat jest dzisiaj bezpieczniejszym miejscem, a ludzie upadli (i mali, bo człowiek zawsze maleje, kiedy łże, hańbi zmarłych i działa na szkodę własnej Ojczyzny) nie mogą spać spokojnie, dopóki Biniendy tego świata koncertują, i o to chodzi.

Profesor Binienda spotka się natomiast ze swoimi polskimi kolegami – zajmującymi się podobną tematyka, więc będzie miał okazję wymienić się eksperckimi uwagami na temat prowadzonych przez niego symulacji - podobne symulacje są również prowadzone w Polsce, na wypadek, gdyby wydarzyła się katastrofa lotnicza, bo tego typu badania są w dzisiejszym świecie standardem, chyba że jakieś - wydawałoby się cywilizowane państwo - obsunie się w post-sowiecką zonę.

Postać profesora Biniendy, podobnie jak postacie trzech innych naukowców – Kazimierza Nowaczyka, Marka Czachora, i Grzegorza Szuladzińskiego – to takie jasne punkty na firmamencie polskiej nauki, i dowód na to, że jako naród mamy cywilizacyjny potencjał, póki co – nie w Polsce – ale, chwała Bogu, w ludziach.

Przecież w tym wszystkim chodzi tylko o jedno – o rzetelne wykonanie swojej roboty w oparciu o własną wiedzę, doświadczenie eksperckie, i talent. Trzeba się jedynie zdobyć na odwagę nieulegania politycznej presji, albo uczciwego przyznania przed samym sobą, że osiągnięcie poziomu eksperckiego w danej dziedzinie wiedzy przekroczyło nasze możliwości.

Przyznam się, że doznałem napadu śmiechu po wysłuchaniu opinii kilku „auto-autorytetów”, które usiłowały podważyć wyniki badań ludzi o ustabilizowanej pozycji w świecie naukowym sugerując jakieś związki i inklinacje polityczne, a już zwłaszcza ze światem podwórkowej polityki. Podobne zdanie może mieć jedynie ktoś, kto nie wyobraża sobie kariery naukowej w inny sposób, niż załatwiony na państwowej posadzie etat, znacznie przekraczający zakresem przypisanych kompetencji te, które się samemu posiada. Wtedy trzeba służyć.

Wyobrażanie sobie, że karierami naukowymi Nowaczyka, Biniendy, Czachora czy Szuladzińskiego zarządza Antoni Macierewicz jest bzdurą, która mogła powstać jedynie w głowie skończonego peerelaka o bazarowej mentalności, który właśnie szczęśliwie załatwił córce egzamin na prawo jazdy za „pińcet”, i snuje ambitne plany, by załatwić jej etat asystencki na uniwersytecie, ale z tym to już gorzej, bo to „sześset tysińcy i pińcet”. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie – to Antoni Macierewicz jest w swojej misji całkowicie zdany na pracę i autorytet trzech wymienionych, i będzie musiał zaakceptować wnioski, i te o charakterze prawno-karnym, i te o charakterze politycznym, płynące z rezultatów tych prac.

A już dzisiaj wiemy jedno – komisja państwowa pod przewodnictwem Millera wykonała polityczne zadanie potwierdzenia „ustaleń” działającej na prywatne zlecenie premiera Rosji – Putina – pozapaństwowej organizacji słynącej z nierzetelności, której nie da się w żaden sposób pociągnąć do odpowiedzialności za fałszerstwa.

Co więcej – dzięki uwikłaniu politycznemu – ludzie mieniący się być ekspertami zostali zmuszeni do podżyrowania piramidalnej bzdury, która już do końca świata awiacji będzie przykładem wręcz komicznego (gdyby nie okoliczności) zawodowego samobójstwa na zlecenie, bo chyba żaden z członków komisji Millera nie ma wątpliwości, że składając podpis pod dokumentem, którego osią konstrukcyjną były średniej jakości fotografie amatora współpracującego ze Specnazem, właśnie takiego samobójstwa dokonał. Nie tłumaczy tych ludzi nawet ten fakt, że wybrali totalną kompromitację, zamiast wybrać drugą z dostępnych opcji, a więc podpisać zafałszowane ustalenia mme Anodiny, co może świadczyć tylko o tym, że nie podzielają (bardziej uzasadnionego w jej przypadku) optymizmu generalissy, że jest nie do ruszenia.

Nie tłumaczy ich jednak nawet i ten fakt, bo ich alternatywa była jedynie pozornie dwuczłonowa. Zawsze, panowie, jest ten trzeci człon alternatywy, a nazywa się: „pieprzę to, mogę zostać cieciem, ale przynajmniej będzie mi przyjemniej przed lustrem przy goleniu”.

Z dotychczasowych efektów prac eksperckiej trójki powoli wyłania się obraz tragedii, która rozegrała się 10 kwietnia 2010 roku. Szczególne znaczenie (nie w sensie naukowym, ale politycznych konsekwencji) ma tutaj ostatni raport dr inż. Szuladzińskiego, który jest do znalezienia i ściągnięcia z sieci. Wszystkim zainteresowanym radzę jego bardzo dokładne przeczytanie, a później zastanowienie się nad arcymistrzowskim ruchem planisty Putina (i sztabu jego ludzi), który 10 kwietnia zdobył nad polską klasą polityczną władzę absolutną, skazując ich na ponure, bolesne przedłużanie politycznego żywota (a w zasadzie publicznego bycia w ogóle, a najprawdopodobniej nawet cywilnego) dopóki jeszcze można. Zatrzask jest domknięty – wszystko, zawsze będzie wskazywało na nich, jako głównych sprawców dramatu. Tak kończy się próba podjęcia gry z kagiebistami przez krotonów w krótkich majtkach. Było by to może i zabawne, gdyby nie dokonało się kosztem kompromitacji kraju i całkowitego zdegradowania jego pozycji międzynarodowej.

W wiosenno-letniej odsłonie Polis poświęcam ostatniemu akapitowi (a więc politycznym skutkom i analizom naukowych, dzisiaj już bezspornych, ustaleń) całkiem sążnisty tekst w otoczeniu innych sążnistych tekstów różnych autorów na równie ważne tematy. Nowa odsłona Polis jest w zaawansowanej fazie przygotowań i pewnie się niedługo pojawi, o czym poinformuję na blogu.

A na sam koniec jeszcze jedna uwaga z zakresu praktycznego znaczenia teorii nauk :) Otóż, zwracam się z uprzejmą prośbą do internetowych awatarów ekspertów, takich jak: zielonanoga5376492u6, albo rymplum12x, o nie epatowanie w komentarzach własnymi pretensjami do uzyskania jakichś źródeł, danych z NASA, albo efektów wieloletniej pracy zachodniej instytucji naukowej. Już tłumaczę, bo nie wolno ustawać w pouczaniu bazaru.

Gdyby się dzwoniło do wybitnego eksperta od samobójstw w sprawie kolejnego polskiego polityka lub biznesmena, który rzuciłby się – jak by się wydawało policji – z jedenastego piętra wieżowca na beton, a ten ekspert zaraz po przyjechaniu na miejsce tragedii, po zlustrowaniu sytuacji i odnotowaniu, że ciało denata rozprysnęło się na setki części i zalega na obszarze 100 metrów kwadratowych rzuciłby zwięźle – to była eksplozja, a nie żaden tam upadek z jedenastego piętra, jutro wyślę opinię - to sprawa byłaby zamknięta. Przynajmniej do czasu, kiedy inny uznany ekspert nie powiedziałby, że popularny polski polityk lub biznesmen poszatkował się na wystających z balkonów antenach telewizyjnych i radiowych, bo mają one właściwości szatkownicy, częściowe zwęglenie odzieży denata i ciała, to efekt tarcia, a my mamy do czynienia z czymś, co zdarza się raz na milion zylionów przypadków, ale się właśnie zdarzyło, to mielibyśmy spór naukowy. Takie spory wyjaśniają eksperci między sobą, ewentualnie rozstrzygają go specjalne ekspercie gremia, specjalizujące się w tej samej dziedziny wiedzy.

Ekspert ma nazwisko, podpis, i autorytet płynące z wieloletniej, udokumentowanej, rzetelnej i wybitnej działalności w danej dziedzinie wiedzy, i to wystarczy. A wystarczy tym bardziej, gdy jest atakowany przez coraz bardziej przerażonych najemników o rozbieganych oczach i lepkich rękach.

Panu profesorowi Biniendzie życzę udanego pobytu w Ojczyźnie, owocnych kontaktów i spotkań w gronach naukowych, skutecznego budzenia sumień i uczenia odwagi. Naukowiec to w końcu powinien być rzadki ptak.

PS

Też dostałem zlecenie eksperckie, z zupełnie innej dziedziny, więc przez długi okres w przyszłości będzie mnie mniej, ale za to będzie mnie dłużej za każdym z rzadszych razów. Pozdrowienia.

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka