Rolex Rolex
7319
BLOG

Jeźdźcy tej no... Calipso!

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 112

Bardzo Państwu dziękuję za duże zainteresowanie moim pisaniem; przyznam się, że ponad dziesięć tysięcy odsłon zrobiło na mnie wrażenie, a ponadto dało do myślenia. Myśl, która się pojawiła była następująca: „jeśli ludzie czytają, a być może czekają, żeby poczytać, to trochę nie wypada się lenić i miesiącami nie pisać”. Bycie „czytanym” to olbrzymi dar, ale i – w najgłębszym sensie społecznym – obowiązek. Tak więc piszę. Już wkrótce dostarczę Państwu podsumowanie moich rozważań okołosmoleńskich. Ponieważ sprawa zmierza do finału, przez co rozumiem „zamknięcie”, to się do tego zamknięcia przyłączę, a co! Mniej więcej od lat trzech się nie wypowiadałem, bo jestem łacinnikiem, a więc staram się unikać z jednej strony „stadnego pędu”, z drugiej potrafię pohamować własne wybujałe (tak, tak) ego, dając zwierzętom politycznym czas na działanie w interesie społecznym. Czas został dany, wypełniony treściami, koniec, „tera ja”. Ale za nim to się stanie, pozwolę sobie na przegląd wydarzeń, które mnie ostatnio poruszyły/zaskoczyły/ubawiły/zasmuciły.

Zacznijmy od mediów. Bardzo zabawny ale i ważny (uczyć i bawić!) artykuł ukazał się w dynamicznie rozwijającym się portalu onet.pl. Nosi tytuł: „Mec. Nowaczyk: Nie jestem rekinem reprywatyzacji. Płotką też nie”. No pięknie, ani rekin, prawda, ani płotka. „Jestem dorszem prywatyzacji” albo „Jestem rybą-młotem” lub: „Jestem rybą-piłą” brzmi dumnie i elegancko. Ale ja nie o mecenasie Nowaczyku, ale o samej publikacji. Pana mecenasa Nowaczyka przesłuchuje „trojka” śledczych, pardon moi, dziennikarzy śledczych: Andrzej Gajcy, Piotr Halicki i Andrzej Stankiewicz. Ależ jaki to jest poziom! Szanowni Państwo... nic, ale to nic nie umyka uwagi przesłuchujących. Każdy możliwy kontekst prawny jest wychwycony, każda prawna wątpliwość podniesiona i omówiona wyczerpująco! Na moje liczenie dwadzieścia pięć stron bitych! Składam wyrazy uznania na ręce panów redaktorów, bo nie mam wątpliwości, że najbystrzejszy prokurator, w tej i innych sprawach prywatyzacyjnych, właśnie o te sprawy i właśnie w aż tak dociekliwy sposób by pytał. I pewnie będzie, i zapewne (tak mi się widzi) przyszłe zeznania w zakresie poruszonych w artykule spraw będą spójne. Oczywiście ja jestem jak najdalszy od tego, by podejrzewać, że portal onet, panowie redaktorzy, umożliwili panu mecenasowi przedstawienie innym aktorom sagi reprywatyzacyjnej drobiazgowo opracowanej przyszłej linii obrony, co to to nie. Osobiście, po lekturze artykułu, sądzę, że jeśli pan mecenas Nowaczyk twierdzi, że nie znał współwłaściciela należącej również do niego, zakopiańskiej nieruchomości, a przy tym urzędnika warszawskiego ratusza do spraw prywatyzacji, Jakuba Rudnickiego, to p. Jakub Rudnicki to potwierdzi słowami zbliżonymi do tez podniesionych w artykule, ale – z drugiej strony - dlaczegóż miałby używać słów innych? Pan mecenas Nowaczyk oświadczył przesłuchującym go dziennikarzom, że nie wiedział, że mecenas Dłużewska jest matką urzędnika Rudnickiego, a mam przeczucie graniczące z pewnością, że pani mecenas Dłużewska i pan urzędnik Rudnicki słowa pana Rudnickiego potwierdzą. Z faktu, że to właśnie firma onet.pl zdecydowała się na publiczne opublikowanie „instrukcji obsługi” wnoszę, że dziennikarz Jürgen Roth miał wiele udanych przeczuć pisząc czas jakiś temu książkę „Mafialand Deutschland”. Diliwanger burzył, ale przecież potrafi również budować.

A - żebyśmy mieli kontynuację - trzymając się p. Rotha. Otóż on ujawnił notatkę rzekomo niemieckiego wywiadu, w której dobrze poinformowane źródła z Rosji i Polski ujawniają, że „zabójstwo” dziewięćdziesięciu sześciu obywateli polskich, w tym prezydenta Rzeczpospolitej, ostatniego prezydenta na uchodźstwie i sztabu generalnego wojska polskiego w komplecie, zlecił rosyjskiemu FSB polityk na literkę T, czyli Donald Tusk. To wszystko przed zapowiadanymi ekshumacjami ofiar wydarzeń z dnia 10 kwietnia i dni zbliżonych do tej daty. To się nazywa, moim skromnym zdaniem (i proszę nie winić kieliszka Chenin Blanc) „biegunka pruska”, kiedy to zostajemy jak zwykle zrobieni w wała, więc zwalamy wszystko na „ruskich”. Takie to „gieroje enerdowskie”. Rzecz jasna, udział służb Bundesrepubliki w życiu kulturalno-społeczno-politycznym Polski jest najtajniej strzeżoną tajemnicą Abwehry i jeśli Abwehra dopuszcza takiej poruty i popuszcza, to sprawa jest poważna. W związku z ekshumacjami smoleńskimi możemy spodziewać się kilku sensacji. I niech będę prorokiem i napiszę, że te sensacje mają szansę stać się sensacjami o wadze geopolitycznej, więc kolejna (druga w historii) erupcja Eyjafjallajökulla (pamiętacie jeszcze Państwo? Nie sądzę:) byłaby niewykluczona, gdyby w tak zwanym międzyczasie Islandia nie wypięła się, używając kolokwializmu, na wspomniane „Mafialand Deutschland”.

A skoro już jesteśmy przy ekshumacjach, to muszę przyznać, że moje przeczucie graniczące z pewnością, że przy okazji ekshumacji świat może się wywrócić na nice, nie bierze się, ot tak, z powietrza. Otóż, zjawiska o charakterze niebywałym są zazwyczaj poprzedzane znakami. Każdy polityk partii pruskiej/ruskiej w Polsce winien ekshumacjami się cieszyć i ekscytować, bo te – przy założeniu prawdziwości tezy wypadkowo-brzozowej – kompromitują obóz patriotyczno-amerykański. „Po co” powinniśmy usłyszeć w styczniu Anno Domini 2017 „było wywlekać zwłoki naruszając  ich wieczny spokój, skoro ich badania tylko potwierdziły ustalenia prywatnych (MAK) i państwowych (KBWLLP) śledczych?”. Tylko, że tak nie będzie. Taki kismet.

To oczywiście może być doskonałym środkiem nacisku na Iwana, który – jak mam nadzieję wiemy – póki co nie odniósł się oficjalnie do wydarzeń z dnia 10 kwietnia 2010 i dni zbliżonych do tej daty. Iwan posiada co prawda stertę blach pomalowanych prawie że bliźniaczo porównując z malowaniami stosowanymi w statkach powietrznych lotnictwa państwowego Rzeczpospolitej, ale nie na tyle dobrze, żeby oddać, bo byłaby (po raz kolejny) poruta.

Ale zostawmy argumenty koronne na przyszły wpis zamykający sprawę smoleńską i przejdźmy do rzeczy lżejszej natury (takie czasy, że rzeczom na prawdę poważnym towarzyszą te mniej poważne). Od lat noszę w sobie takie swoiste poczucie winy. Otóż w wieku nastoletnim, z powodu ułomności czasów dorastania i potrzeby autoidentyfikacji w grupie, udawałem zainteresowanie tak zwaną muzyką popularną, a więc popowo-rockową. Od jakiegoś czasu odczuwam głęboką potrzebę ekspiacji właśnie z tego powodu. Szczególnie źle czuję się w związku z udawaniem fascynacji polską muzyką rockową, w nomenklaturze późno-komunistycznej zwaną „Muzyką Młodej Generacji”. Sprawa była natomiast prosta i grubymi nićmi szyta. W 1981 roku moda młodzieżowa była jednolita – moro. To strasznie wkurzało władze, bo w tym moro brakowało już tylko kałacha, a ponadto eLWuPe staczało się w odmęty jumy i z magazynów, w ramach wymiany na flaszkę, wyniesiono dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy, ubrań szturmowo-bojowych.

Jak się zepsuje samolot, wzywa się inżyniera, ale jak samolot nie chce z jakichś nieznanych powodów w ogóle latać, chociaż technicznie jest sprawny, wzywa się filozofów. I tak było i tym razem. PeeReL miał niezłych teoretyków od manipulacji masami i wymyślili rock’n’roll zatrudniając różnych klezmerów, dzieci nomenklatury, małopolskie prostytutki, etece... Zadziałało. To znaczy na mnie nie, ale udawałem z podanych powyżej powodów, że tak. A dlaczegóż nie? Przez mojego śp. Tatę. Otóż mój śp. Tato nie umiał zajmować się dziećmi poniżej dwudziestego roku życia (ani o polityce, ani o literaturze, ani się napić). Mną zajmowały się kobiety, ale raz na jakiś czas dochodziło do tego frustrującego dla obydwu stron momentu, kiedy to pozostawałem pod taty opieką. Po kilku minutach obustronnego, niewygodnego dla obu stron milczenia Tata podejmował decyzję o przerwaniu „Sound of silence” jakimś dobrym Prokofiewem, Brahmsem albo Szostakowiczem.

No i jako pięciolatek, po pięciu latach osłuchiwania się, mogłem odtworzyć sobie podczas spaceru, w pamięci, całego „Piotrusia i wilka” albo koncerty fortepianowe takich mistrzów jak wymienieni (że nie wypomnę zabrania mnie do Bułgarii na miesiąc w wieku lat dziesięciu, bez Niziurskiego i Nienackiego, za to ze „Stuleciem chirurgów” i „Na początku był wodór”, „Dzieci wszechświata” „Duch nie spadł z nieba” i „Nie z tego świata jesteśmy” Ditfurtha). Choćbym chciał, Hołdys mnie nie ruszał. To tyle spowiedzi. Generalnie, uważam całą tę muzyczną pop-kulturę za niezły numer filutów i lichwiarzy, i w związku z tym podejrzeniem miewam pomysły obrazoburcze (dla fanów). Dla przykładu kompletnie nie wierze w autorstwo większej części materiału muzycznego przypisywanego najsłynniejszemu boysbandowi XX wieku, a więc the Beatles. Moim zdaniem tym autorem (przynajmniej od płyty „Help!”) był zawodowy muzyk George Martin, co tłumaczy formę klasycznego walca angielskiego w „She’s Leaving Home” i wiele, wiele innych „klasycyzmów”. Umówmy się: chłopaki z Liverpoolu, z akcentem porównywalnym (przekładając na nasze lingwistyczne realia) z naszymi Hanysami (z całym szacunkiem) mogli w szóstym dziesięcioleciu dwudziestego wieku w Londynie na budowie robić, a nie płyty nagrywać.

A wracając jeszcze do „naszych” przekrętów w pop-kulturze, to nie wiem, czy państwo wiecie, ale nasze (to znaczy czterdziestolatków plus) wyobrażenie o brytyjskim rynku muzycznym z czasów naszej młodości miało (i częściowo ma) się nijak do samego rynku. Fascynowaliśmy (-ście, bo ja: „Piotruś i wilk”) różnymi boys- i girlsbandami „odkrytymi” dla nas przez smutnych prezenterów radiowych. Nie próbujcie, błagam, dopytywać Brytyjczyków o takich kolosów jak „Marillion”, „Nazareth”, „Saxon” czy „New Model Army” (ostatnie przesympatyczne), na które to kolosy wydawaliśmy kieszonkowe ( a ja miałem ciężej, bo udawałem, że mi się podoba). Nie słyszeli – co zrobić?

A na koniec – hit dnia świątecznego. Otóż zadzwoniła do mnie w niedzielę moja brytyjska parafia rzymskokatolicka z pytaniem, czy nie pomógłbym w opiece nad zorganizowanym właśnie w tym dniu... Halloween w przy-parafialnej świetlicy. Szczęśliwie zadzwonili na komórkowy, bo jeśli schwytaliby mnie domowo, to musiałbym się bardziej wysilić kłamiąc. A tak to powiedziałem, że aktualnie w Nowym Jorku na imieninach u cioci jestem. Mam nadzieję, ze dotarło. No czasy ostateczne!

 

Pozdrawiam

 

https://youtu.be/mD4w3nOAiY8

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka